O tym, jak zostałam coachem
Cześć w wtorek. W Poznaniu biało i zimno. A ja z kubkiem ciepłej kawy piszę dziś do Was. Choć fanpage ma już dobre kilkanaście tygodni, dopiero dziś mnie olśniło, by napisać post o tym, kim jestem i co robię na co dzień.
***Jestem...
Jestem Gosia. Po pierwsze jestem mamą, mamą wesołej trójki, dziewczynki i dwóch chłopców. Jestem też żoną, od blisko 14 lat, nieprzerwanie. Każdego dnia wspólnie celebrujemy w naszej rodzinie chwile radości, pracujemy nad słabościami i absolutnie nigdy się ze sobą nie nudzimy. W naszym domu jest zawsze dużo śmiechu, radości, szklanek i książek. Bycie matką i żoną to najważniejsze dla mnie życiowe role.
Jestem Gosia. Po drugie jestem coachem. Kim? Na studiach mówiono nam, że to osoba towarzysząca swojemu klientowi w zmianie, podjęciu decyzji, wyrobieniu nawyków, czy wspomagająca w rozwoju osobistym. Nie doradca, nie trener i nie mentor. O tym niedługo napisze nowy post. Stay tuned!
Z jakiego powodu zostałam coachem? Półtora roku temu, mając 33 lata (taki symboliczny wiek, prawda?), dopadł mnie życiowy kryzys. Nie mogłam się zorganizować, łapałam tysiąc srok za ogon, nie kończąc zadania. Wpadłam w marazm dnia codziennego. I nie mogłam z niego wyjść. Miałam wrażenie, że czas przecieka mi przez palce. Nic już nie jestem w stanie zrobić, dla siebie, mojej rodziny i innych. To był trudny dla mnie czas.
Pamiętam jeden czerwcowy dzień
Obudziłam się z myślą, muszę coś zmienić. Zaczęłam od lektury książki „Zjedź tą żabę” i małymi kroczkami zaczęłam porządkować swoje życie. Przełom? Nie, nie sądzę, raczej impuls, że jednak DASIE. Musisz wiedzieć, że od zawsze byłam osobą bardzo aktywną, moje przyjaciółki mówiły, że jestem niepoprawną optymistką, wytrwale wierząca w powodzenie. Kolejne lektury powodowały, że pomału wychodziłam z kryzysowej sytuacji i wracałam na stare tory. Znów mi się chciało.
Wtedy pomyślałam o tym, że tak wiele jest kobiet, które tak jak ja były/są zmarnowane życiem, nieasertywne i sfrustrowane, robiące szpagat pomiędzy życiem zawodowym a rodzinnym. Nie mogące wyjść z tego stanu. Znalazłam studia podyplomowe na UAM w Poznaniu, po pierwszym telefonie do dziekanatu, okazało się, że nabór zamknięty, jest lista rezerwowa. No nic pomyślałam, może to nie jest ten moment. Może coaching nie jest dla mnie. W ogromnej tajemnicy mój mąż zapisał mnie na tą listę, w kolejnych tygodniach dzwonił, wypytywał o wolne miejsce, drążył temat.
W pewną sobotę
Obolała wracałam wtedy od stomatologa, zadzwonił telefon: Dzień dobry, tutaj pada imię i nazwisko, Uniwersytet im. Adama Mickiewicza, Pani Małgorzata? Tak – wybąkałam. Zapraszam na zajęcia, czy może przyjechać jeszcze dziś? – zapytał mnie miły głos. Ale, że co? Okazało się na pierwszym zjeździe, że zwolniło się miejsce i czeka na mnie. Wow! Super! Zajęcia z coachingu zaczęłam od niedzieli. I co? DASIE. Gdy czegoś bardzo pragniesz, kosmos zrobi wszystko, by Tobie to ułatwić. Po ośmiu miesiącach zajęć praktycznych i egzaminach zostałam dyplomowanym coachem. Od tamtego czasu pracuję z kobietami, mamami, wspomagając je w ich rozwoju. Wierzę, w to, że każdy ma potencjał, by dokonywać w sobie zmian. Czasem tylko trzeba ten potencjał wydobyć. Na tym też polega moja praca.
Za co kocham swoją pracę?
Każdy dzień to spotkania z różnymi ciekawymi kobietami. Każda z nich ma swoją historię i pozwala mi dołączyć jako towarzysz w swojej życiowej podróży. Daje mi cały ocean możliwości rozwoju i inspiracje. I każdy dzień jest inny.
Przede mną pusty kubek po kawie. Za chwilę kolejne spotkanie z Anią z Warszawy. Uwielbiam swoją pracę również za to, że mogę pracować w domu (co w sytuacji trójki dzieci ma same plusy) kontaktując się z moimi klientkami poprzez media elektroniczne.
A ty masz swoją historię. Chętnie ją poznam, napisz!
Pozdrawiam
Gosia